Ceramiczna Mati
O pracowni
Mati to ja – Matylda Winiarska, mój artystyczny pseudonim, nad którym… no cóż, nie napracowałam się 😉 Od zawsze marzyłam o miejscu, w którym mogłabym tworzyć i zarażać innych pasją. I mam je! Jedno we Wrocławiu, drugie w moich ukochanych Siechnicach.
Urodziłam się 8 września 1984 roku i jako mała dziewczynka ciągle coś malowałam, rysowałam, układałam kwiaty albo lepiłam „glino-błotne obiady” dla taty. Kreatywność na pełnych obrotach. W podstawówce plastyka zawsze na 6, a w 1999 roku dostałam się do wymarzonego Liceum Plastycznego w Dąbrowie Górniczej im. T. Kantora. 5 lat ciężkiej, ale pięknej pracy – malowanie, rysowanie do nocy, trochę zbędnych przedmiotów, ale też te cudowne: witraż, szkło, rzeźba, fotografia. Dyplom zrobiłam z witrażu w kościele św. Jadwigi Śląskiej w Będzinie.
A ceramika? To już zasługa mojej siostry – drugiej artystki w rodzinie. Odwiedzałam ją na ASP we Wrocławiu, wałęsałam się po wydziale Szkła i Ceramiki i nagle trafiłam na pracę profesora Przemysława Lasaka. I… strzeliło we mnie. Wiedziałam, że to moje. Po 1,5 roku przygotowań dostałam się na ASP – byłam 6. na liście, a miejsc było tylko 12.
Studia to wałeczki, formy, projektowanie, masa lejna i strach przed egzaminami z technologii, które do dziś mi się śnią. Ale też piękne momenty – choćby praktyki w fabryce Wiza w Parowej, gdzie dzięki panu Mirkowi – mistrzowi form gipsowych – nauczyłam się więcej niż mogłam sobie wymarzyć. Panie Mirku, dziękuję!
W 2010 roku przyszedł czas na dyplom. Motyw? Moje drugie hobby – motocykle. Zrobiłam trzy 2,5-metrowe ceramiczne rzeźby: Wolność, Pasja i Włos Blond (tak, blondynka w akcji 😉). Technicznie to był kosmos, ciężkie jak diabli, stres jak stąd do księżyca. Ale opłaciło się – dostałam wyróżnienie Ministra Kultury za najlepszy dyplom ceramiczny 2010 roku. Urosłam wtedy w piórka!
A potem… życie te piórka trochę wytrzepało. Zderzenie z rzeczywistością nie było łatwe. Ale dzięki mojemu artystycznemu upartemu „gaulstwu” i telefonowi od koleżanki ze studiów: „Matylda, jest pracownia na Jagiellończyka, bez ogrzewania… bierzemy?” – powiedziałam oczywiście: „No ba!”.
I tak powstała moja pracownia. I trwa do dziś.